13 gru 2018
1548
Dodany przez
Czy wotum nieufności było na pewno przeciwko Teresie May?
Wszyscy wiedzą, że polityka to czasem brzydka robota i nie bez powodu mówi się, że zwykły człowiek nie powinien widzieć jak robi się politykę tak samo jak nie powinien widzieć jak robi się kiełbasę :) Zajrzymy jednak na chwilę myślą w to co mogło, a nie musiało się wydarzyć za kulisami w ostatnich dniach.
Teresa May przetrwała głosowanie w sprawie jej przyszłości jako premiera Wielkiej Brytanii. Można powiedzieć, że jej pozycja obecnie jest dużo lepsza niż przed głosowaniem.
Czy to jest przypadek?
Mało tego dokładnie wiadomo teraz, ile osób jest za, a ile przeciw, czyli wiadomo na ile głosów można liczyć, oraz ile potrzeba, zebrać w ławach opozycji, aby przeprowadzić głosowanie za 'dealem'.
O roku ochronnym, kiedy to "buntownicy" mogli by w każdej chwili powiedzieć sprawdzam nie wspominając.
Dlatego wielu osobom taki obrót spraw, takie umocnienie i taka jednoznaczna wygrana wydaje się lekko podejrzana.
Oczywiście wielu przeciwników jak Jacob Rees-Mogg będzie mówić, że to jest obraz słabości tych 117 przeciwników, jednak to jest tylko zasłona dymna i zwracanie uwagi na mały szczegół, przegrali przeciwnicy premier, a nie dość, że przegrali to jeszcze odkryli tak naprawdę ilu ich jest i jak silni są, a to w polityce to jak pokazanie kart w pokerze.
Każdy wie, że czasem trzeba coś poświęcić i zaryzykować, żeby później móc zyskać lepszą pozycję. Czy Teresa May zaryzykowała głosowaniem przeciwko niej samej, żeby dowiedzieć się ile osób jest przeciwko niej, a za razem przeciwko umowie z EU?
A co by było gdyby?
Co by było gdyby, okazało się, że to właśnie sama Teresa May wraz z kilkoma innymi bliskimi jej współpracownikami, "wykreowała" takie właśnie głosowanie?
Warto przypomnieć o sytuacji w jakiej się znajdujemy, jest do przeprowadzenia ważna umowa - umowa z EU. Nie mamy większości i nie wiemy nawet ile potrzebujemy głosów, aby przeszło, nic nie wiemy. Bez jakichkolwiek informacji ciężko jest w ogóle zacząć jakiekolwiek "namawianie" nieprzekonanych. Przydało by się wiedzieć, ile realnie mamy szabel...
Wiedząc, że ma się przynajmniej wymaganą ilość zwolenników, aby przetrwać wystarczyło by wysłać kilku niepozornych członków parlamentu zwolenników pani premier, aby poprali listami wotum nieufności, tak, żeby było powyżej 48 listów, niczego nie spodziewający się "buntownicy" złapali by przynętę i jest głosowanie, które wygrywamy, ale też wiemy ilu głosowało przeciwko...
Dodatkowo w sytuacji kiedy notowania premier spadają bo wycofała umowę z EU z głosowania, zapowiadają się tygodnie wypominania właśnie tego kroku, wygrane wotum nieufności - jak znalazł.
Można sięgnąć, tą konspiracyjną myślą dalej i zaryzykować stwierdzenie, że samo wycofanie się z głosowania nad umową, także było wliczone właśnie w tą grę - rozzuchwaliło przeciwników premier i dało im powody, aby myśleć, że mają więcej szabel niż rzeczywiście mają.
Niestety nie ma potwierdzenia, że tak wyglądały ostatnie dni od zaplecza.
W polityce jednak przypadki zdarzają się bardzo rzadko, a całe to zamieszanie nie wygląda na przypadkowe - nie jeśli dość mocno na tym zyskuje jedna strona.
Czy to jest przypadek?
Mało tego dokładnie wiadomo teraz, ile osób jest za, a ile przeciw, czyli wiadomo na ile głosów można liczyć, oraz ile potrzeba, zebrać w ławach opozycji, aby przeprowadzić głosowanie za 'dealem'.
O roku ochronnym, kiedy to "buntownicy" mogli by w każdej chwili powiedzieć sprawdzam nie wspominając.
Dlatego wielu osobom taki obrót spraw, takie umocnienie i taka jednoznaczna wygrana wydaje się lekko podejrzana.
Oczywiście wielu przeciwników jak Jacob Rees-Mogg będzie mówić, że to jest obraz słabości tych 117 przeciwników, jednak to jest tylko zasłona dymna i zwracanie uwagi na mały szczegół, przegrali przeciwnicy premier, a nie dość, że przegrali to jeszcze odkryli tak naprawdę ilu ich jest i jak silni są, a to w polityce to jak pokazanie kart w pokerze.
Każdy wie, że czasem trzeba coś poświęcić i zaryzykować, żeby później móc zyskać lepszą pozycję. Czy Teresa May zaryzykowała głosowaniem przeciwko niej samej, żeby dowiedzieć się ile osób jest przeciwko niej, a za razem przeciwko umowie z EU?
A co by było gdyby?
Co by było gdyby, okazało się, że to właśnie sama Teresa May wraz z kilkoma innymi bliskimi jej współpracownikami, "wykreowała" takie właśnie głosowanie?
Warto przypomnieć o sytuacji w jakiej się znajdujemy, jest do przeprowadzenia ważna umowa - umowa z EU. Nie mamy większości i nie wiemy nawet ile potrzebujemy głosów, aby przeszło, nic nie wiemy. Bez jakichkolwiek informacji ciężko jest w ogóle zacząć jakiekolwiek "namawianie" nieprzekonanych. Przydało by się wiedzieć, ile realnie mamy szabel...
Wiedząc, że ma się przynajmniej wymaganą ilość zwolenników, aby przetrwać wystarczyło by wysłać kilku niepozornych członków parlamentu zwolenników pani premier, aby poprali listami wotum nieufności, tak, żeby było powyżej 48 listów, niczego nie spodziewający się "buntownicy" złapali by przynętę i jest głosowanie, które wygrywamy, ale też wiemy ilu głosowało przeciwko...
Dodatkowo w sytuacji kiedy notowania premier spadają bo wycofała umowę z EU z głosowania, zapowiadają się tygodnie wypominania właśnie tego kroku, wygrane wotum nieufności - jak znalazł.
Można sięgnąć, tą konspiracyjną myślą dalej i zaryzykować stwierdzenie, że samo wycofanie się z głosowania nad umową, także było wliczone właśnie w tą grę - rozzuchwaliło przeciwników premier i dało im powody, aby myśleć, że mają więcej szabel niż rzeczywiście mają.
Niestety nie ma potwierdzenia, że tak wyglądały ostatnie dni od zaplecza.
W polityce jednak przypadki zdarzają się bardzo rzadko, a całe to zamieszanie nie wygląda na przypadkowe - nie jeśli dość mocno na tym zyskuje jedna strona.
Komentarze