Wybory prezydenckie 2020 w Polsce jednak nie odbędą się 10 maja
W obecnej sytuacji ciężko przewidzieć, kiedy "ponownie" (bo te pierwsze się nie odbędą), zorganizowane zostaną wybory prezydenckie w Polsce.
Temat wyborów prezydenckich w Polsce, a w zasadzie to czy i kiedy mają się one odbyć, jest drugim głównym tematem od początku epidemii.
Rządząca koalicja oraz ich kandydat pan Andrzej Duda obecny Prezydent Polski, mimo epidemii i kwarantanny praktycznie do samego końca próbowali zorganizować wybory w terminie 10 maja 2020 roku.
Opozycja, mimo iż podzielona w tym, czy uczestniczyć w "wyborach korespondencyjnych" organizowanych 10 maja, czy nie, jednogłośnie była przeciwna organizowaniu tych wyborów w obecnym czasie i obecnych warunkach.
Jak to zwykle z polityką bywa, wywołuje ona bardzo duże emocje, temat wyborów jest wielowątkowy i niestety bardzo zagmatwany i mało przejrzysty, dlatego ten artykuł może wywołać "oburzenie" u zwolenników jednej, czy drugiej opcji, a najprawdopodobniej oburzone będą obie opcje!
Temat wyborów w trakcie epidemii wydaje się bardzo zagmatwany i dla laika niezrozumiały, bo dlaczego nie przenieść ich na późniejszy termin?
Odpowiedź jest prosta, w obecnym terminie 10 maja kandydat rządzących ma większe szanse wygrać już w pierwszej turze. Gdyby doszło do drugiej tury, wygrana obecnego prezydenta nie jest już taka pewna. Druga tura zjednoczyłaby całą opozycję wokół jednego kandydata.
Drugim powodem to potrzeba wprowadzenia stanu wyjątkowego i konsekwencje wprowadzenia takiego stanu. Wyborów w Polsce nie można tak po prostu przenieść na inny termin, musi być do tego poważny powód. W Konstytucji uznane zostało, że powodem do odwołania-przeniesienia wyborów może być stan wyjątkowy. Wprowadzenie takiego stanu niesie za sobą jednak wszelkiego rodzaju konsekwencje i problemy dla rządzących.
Wspominaliśmy, już, że sprawa jest bardzo zagmatwana? Otóż cała epidemia i wstrzymanie gospodarki to dla rządzących problem, obojętnie kto by nie rządził, jakikolwiek problem gospodarczy i niedola ludzi to automatyczna strata głosów. Łatwiej opozycji wtedy uderzać w rząd. Wybory po całej epidemii i w trakcie kryzysu to dla każdego rządu nieszczęście.
Więc w cytując Wikipedię o stanie wyjątkowym:
"W czasie stanu wyjątkowego oraz w ciągu 90 dni od jego zakończenia nie mogą być zmienione Konstytucja i ordynacje wyborcze, oraz nie można rozwiązać Sejmu; nie przeprowadza się też wyborów ani referendów ogólnokrajowych. W przypadku upływu kadencji Prezydenta, Sejmu i Senatu bądź organów samorządu terytorialnego ulegają one odpowiedniemu przedłużeniu."
Pomijamy już fakt, że samo wprowadzenie stanu wyjątkowego porównywalne jest do wprowadzenia stanu wojennego i wiąże się z konsekwencjami prawnymi w tej sprawie, na przykład firmy mogłyby pozwać rząd o wprowadzenie zakazu handlu. Dodatkowo kwarantanna daje przewagę obecnemu Prezydentowi, ponieważ urząd i obowiązki, jakie pełni uwidaczniają go jeszcze bardziej w czasach kwarantanny, niż to ma miejsce w trakcie normalnej kampanii. Tak więc walka o wybory 10 maja była walką o potencjalną wygraną. Planem na zorganizowanie ich miało być głosowanie korespondencyjne, które wcześniej paradoksalnie było krytykowane przez rządzących oraz usunięte z ustawy o wyborach jako korupcjogenne.
Cały temat głosowania korespondencyjnego to oddzielny wątek, w którym kontrowersje wzbudza chyba każdy aspekt tego sposobu głosowania, jak powszechność, anonimowość, bezpieczeństwo pod względem epidemiologicznym, a także pod względem możliwości fałszowania takiego głosowania. Pomijamy także problemy logistyczne, związane z wysłaniem i odebraniem i przeliczeniem kilkunastu milionów, kart do głosowania.
Głosowanie się jednak nie odbędzie, ale nie dlatego, że sama idea była z góry skazana na porażkę, a dlatego, że w obozie rządzącym pojawiło się pęknięcie w postaci Jarosława Gowina. Przywódca ugrupowania o nazwie "Porozumienie", które wchodzi w skład koalicji rządzącej, zagrał swoimi głosami, które są kluczowe i zablokował przegłosowanie ustawy o wyborach korespondencyjnych.
Przez chwilę kierujący partią Jarosław Kaczyński grał jeszcze na opóźnienie głosowania nad ustawą w Senacie, tak aby mogła ona przejść do prezydenta bez opinii Senatu, co dałoby możliwość przeprowadzenia wyborów 10 maja, jednak Senat, w którym większość ma opozycja, przejrzał plany prezesa i w ostatniej chwili odrzucił ustawę, nie dając zbyt wiele czasu rządzącym na przegłosowanie decyzji Senatu w Sejmie.
Rządzący nie mając pewnej większości, nie mając czasu, musieli poddać się i idea głosowania 10 maja upadła. Kaczyński z Gowinem się w końcu dogadali, oznajmiając przy okazji, jaki wyrok w sprawie wyborów, które się nie wydarzyły, wyda Sąd Najwyższy.
Cały ten spektakl wykonał się w ostatnich dniach, w zasadzie "w przeddzień" samych wyborów. Nie da się ukryć, że w rozgrywkach o władzę połamane zostały kolejne zasady i standardy, nie mówiąc już o prawie. Rządzący nie ukrywają już swojego bezpośredniego wpływu na instytucje państwowe, które mają być niezależne, na procesy wyborcze, które przed wyborami mają być niezmieniane, na standardy, jakimi powinno się kierować silne państwo, czy nawet na zdrowie swoich obywateli.
Według ostatnich informacji wybory mają się odbyć w wakacje, dokładnej daty jeszcze nie wiadomo, nie wiadomo także, czy będą one korespondencyjne, czy nie.
Prasa na całym świecie odniosła się do tej porażki jako porażki rzeczywiście rządzącego krajem Jarosława Kaczyńskiego.
Opozycja i jej kandydaci, przyglądają się całemu temu spektaklowi troszkę z dystansu. Kandydatka PO Kidawa Błońska wycofała się z kampanii, jak to określiła "w takich wyborach". Kandydaci Biedroń, Hołownia, Kosiniak-Kamysz, oraz Bosak jednogłośnie skrytykowali całą tę sytuację.
Komentarze