15 wrz 2019
1838
Dodany przez
Brexit jest luka w ustawie opozycji no deal w dalszym ciągu możliwy
Już wszyscy myśleli, że no deal Brexit drama się zakończyła, a to jednak tak prędko nie nastąpi.
Minął tydzień od ostatniego naszego wpisu w tym temacie. Miniony tydzień to głównie temat zawieszenia parlamentu, ale oczywiście nie tylko.
Chwilę przed zawieszeniem Speaker John Bercow pisaliśmy o nim troszkę w newsie z kwietnia Brexit kolejne przedłużenie i trochę o Brytyjskim Parlamencie
poinformował, że z 31 października kończy on swoją życiową przygodę z polityką. Swoją decyzję romantycznie tłumaczył, że obiecał to żonie i dzieciom.
John Bercow to chyba jedyny stuprocentowy wygrany w całej tej brexitowej operze mydlanej. To w jaki sposób prowadził obrady wypromowało go na całym Świecie, dodatkowo jego charakterystyczne "ORDAHHH" oraz stwierdzenia jak ostatnie "flying flamingo" stały się wręcz kultowe.
Drugi dość interesujący aspekt oczywiście poza samym zawieszeniem parlamentu to wyrok sądu w Szkocji, który mówi, że zawieszenie to nie było legalne! W zasadzie to w prost zostało powiedziane, że Premier wprowadził Królową w błąd. Oczywiście to jeszcze zostanie rozpatrzone przez sąd najwyższy już w samej Anglii.
Kolejnym także dość dużym "kopniakiem" politycznym dla premiera była rezygnacja Amber Rudd minister do spraw równouprawnienia. Powodem rezygnacji był brak jakichkolwiek negocjacji z EU w sprawie umowy oraz duży nacisk na przygotowywanie się do wyjścia bez umowy, co stało w kontrze do tego co mówił sam premier. Była minister zarzuciła premierowi świadome oszukiwanie wszystkich i kierowanie kraju na no-deal Brexit. Poinformowała także, że nie jest jedynym ministrem, który myśli o odejściu z rządu.
Wczoraj oficjalnie wyszło na jaw przez gazetę Mail on Sunday, że jest luka w ustawie "Benn Act". Luka ta miała być znana wcześniej opozycji lecz miała ona nie być upubliczniana ze względu na groźbę wykorzystania jej przez Johnsona. Całość wygląda tak samo paradoksalnie jak cała obecna sytuacja. Wygląda na to, że jeśli Johnson mógłby wystawić umowę May jako swoją i jeszcze zdołać ją przeprowadzić przez parlament, czyli przegłosować to ominie ustawę Ben Act, która zmusza go do poproszenia EU o przedłużenie. I wydawało by się, że no co z tego przecież to jest wyjście z umową, a nie no-deal jednak okazuje się, że po przegłosowaniu umowy parlament jeszcze musi zagłosować za wprowadzeniem takiego prawa i tutaj Johnson może przeprowadzić umowę, a nie głosować nad jej wprowadzeniem co powoduje no-deal. Sytuacja jest obecnie badana przez prawników po obu stronach.
Oczywiście jest wiele "jeśli" w tym przypadku, bo parlament musiał by się zgodzić na umowę, która praktycznie będzie umową May bo EU na pewno nic w niej nie zmieni. Johnson może naleźć jakąś nieścisłość, która nie ma za bardzo znaczenia, w umowie May, jechać do "Brukseli" i poprosić o zmianę tego i EU wtedy musiało by się nad tym pochylić i ewentualnie zmienić ten detal, żeby nie być posądzonym później o brak racjonalności w negocjacjach. Głównym problemem jest głosowanie parlamentarzystów bo nie wiadomo jak Ci zagłosują, za czy przeciw umową - przypominamy już czwarty raz odgrzewaną. Ten cały niecny plan, który chodził już po kuluarach może zostać zablokowany przez sąd najwyższy, który w najbliższym czasie ma się wypowiedzieć na temat legalności zawieszenia parlamentu przez Johnsona.
Inna sprawa to taka, że w tym układzie bez względu na wynik Boris Johnson wydaje się być skończony jako polityk, partia konserwatywna także. Ciężko będzie wytłumaczyć głosowanie za umową May wyborcom, ciężko będzie wygrać wybory w trakcie kiedy UK jest poza EU i dzieją się wszystkie te przepowiedziane problemy. Obie partie The Brexit Party oraz Torysi Johnsona, które jako cel swojej działalności uznały Brexit no-deal będą miały bardzo ciężko wytłumaczyć wyborcom, że to nie jest ten no-deal Brexit co obiecywali.
Wygląda na to, że o spokój na jaki można było liczyć podczas zawieszenia parlamentu nigdy nie nastąpi. Rozpadająca się na naszych oczach partia konserwatywna, której bardzo szanowani byli już członkowie wypowiadają się, że została przejęta przez skrzydło populistyczno-radykalno-prawicowe oraz szalonych doradców (Dominik Cummings). Amber Rudd wspomniała, że nie jest jedyna, w swojej decyzji o odejściu. W tle trwają prace sądu najwyższego. Brexit już dawno przebił Czarnobyl oraz Game of Thrones w kwestii popularności, a to jeszcze nie jest kulminacyjny moment. W tym roku jesień w polityce będzie bardzo bardzo gorąca i to w obu krajach.
Chwilę przed zawieszeniem Speaker John Bercow pisaliśmy o nim troszkę w newsie z kwietnia Brexit kolejne przedłużenie i trochę o Brytyjskim Parlamencie
poinformował, że z 31 października kończy on swoją życiową przygodę z polityką. Swoją decyzję romantycznie tłumaczył, że obiecał to żonie i dzieciom.
John Bercow to chyba jedyny stuprocentowy wygrany w całej tej brexitowej operze mydlanej. To w jaki sposób prowadził obrady wypromowało go na całym Świecie, dodatkowo jego charakterystyczne "ORDAHHH" oraz stwierdzenia jak ostatnie "flying flamingo" stały się wręcz kultowe.
Drugi dość interesujący aspekt oczywiście poza samym zawieszeniem parlamentu to wyrok sądu w Szkocji, który mówi, że zawieszenie to nie było legalne! W zasadzie to w prost zostało powiedziane, że Premier wprowadził Królową w błąd. Oczywiście to jeszcze zostanie rozpatrzone przez sąd najwyższy już w samej Anglii.
Kolejnym także dość dużym "kopniakiem" politycznym dla premiera była rezygnacja Amber Rudd minister do spraw równouprawnienia. Powodem rezygnacji był brak jakichkolwiek negocjacji z EU w sprawie umowy oraz duży nacisk na przygotowywanie się do wyjścia bez umowy, co stało w kontrze do tego co mówił sam premier. Była minister zarzuciła premierowi świadome oszukiwanie wszystkich i kierowanie kraju na no-deal Brexit. Poinformowała także, że nie jest jedynym ministrem, który myśli o odejściu z rządu.
Wczoraj oficjalnie wyszło na jaw przez gazetę Mail on Sunday, że jest luka w ustawie "Benn Act". Luka ta miała być znana wcześniej opozycji lecz miała ona nie być upubliczniana ze względu na groźbę wykorzystania jej przez Johnsona. Całość wygląda tak samo paradoksalnie jak cała obecna sytuacja. Wygląda na to, że jeśli Johnson mógłby wystawić umowę May jako swoją i jeszcze zdołać ją przeprowadzić przez parlament, czyli przegłosować to ominie ustawę Ben Act, która zmusza go do poproszenia EU o przedłużenie. I wydawało by się, że no co z tego przecież to jest wyjście z umową, a nie no-deal jednak okazuje się, że po przegłosowaniu umowy parlament jeszcze musi zagłosować za wprowadzeniem takiego prawa i tutaj Johnson może przeprowadzić umowę, a nie głosować nad jej wprowadzeniem co powoduje no-deal. Sytuacja jest obecnie badana przez prawników po obu stronach.
Oczywiście jest wiele "jeśli" w tym przypadku, bo parlament musiał by się zgodzić na umowę, która praktycznie będzie umową May bo EU na pewno nic w niej nie zmieni. Johnson może naleźć jakąś nieścisłość, która nie ma za bardzo znaczenia, w umowie May, jechać do "Brukseli" i poprosić o zmianę tego i EU wtedy musiało by się nad tym pochylić i ewentualnie zmienić ten detal, żeby nie być posądzonym później o brak racjonalności w negocjacjach. Głównym problemem jest głosowanie parlamentarzystów bo nie wiadomo jak Ci zagłosują, za czy przeciw umową - przypominamy już czwarty raz odgrzewaną. Ten cały niecny plan, który chodził już po kuluarach może zostać zablokowany przez sąd najwyższy, który w najbliższym czasie ma się wypowiedzieć na temat legalności zawieszenia parlamentu przez Johnsona.
Inna sprawa to taka, że w tym układzie bez względu na wynik Boris Johnson wydaje się być skończony jako polityk, partia konserwatywna także. Ciężko będzie wytłumaczyć głosowanie za umową May wyborcom, ciężko będzie wygrać wybory w trakcie kiedy UK jest poza EU i dzieją się wszystkie te przepowiedziane problemy. Obie partie The Brexit Party oraz Torysi Johnsona, które jako cel swojej działalności uznały Brexit no-deal będą miały bardzo ciężko wytłumaczyć wyborcom, że to nie jest ten no-deal Brexit co obiecywali.
Wygląda na to, że o spokój na jaki można było liczyć podczas zawieszenia parlamentu nigdy nie nastąpi. Rozpadająca się na naszych oczach partia konserwatywna, której bardzo szanowani byli już członkowie wypowiadają się, że została przejęta przez skrzydło populistyczno-radykalno-prawicowe oraz szalonych doradców (Dominik Cummings). Amber Rudd wspomniała, że nie jest jedyna, w swojej decyzji o odejściu. W tle trwają prace sądu najwyższego. Brexit już dawno przebił Czarnobyl oraz Game of Thrones w kwestii popularności, a to jeszcze nie jest kulminacyjny moment. W tym roku jesień w polityce będzie bardzo bardzo gorąca i to w obu krajach.
Komentarze