3 wrz 2019
1902
Dodany przez
Brexit wielka przegrana Borisa Johnsona
Czy dzisiejszy dzień to początek końca premiera Johnsona? Na to wygląda.
Oczywiście jak wcześniej pisaliśmy, najbliższe dni są kluczowe w sprawie Brexitu 31 października.
Ostatnie zagrania premiera Borisa Johnsona, czyli zawieszenie, parlamentu oraz zastraszanie swoich własnych parlamentarzystów, przyniosły chyba odwrotny efekt.
Nie dość, że w dość spektakularny sposób partia konserwatywna pod przywództwem Johnsona straciła większość parlamentarną. To chwilę temu przegłosowany został wniosek o odebranie rządowi możliwości otwarcia obrad jutro, a co za tym idzie, nie będzie mógł on uciec w wybory i ruch należy teraz do opozycji lub może lepiej koalicji anty no-deal.
Zacznijmy jednak od straty większości. W trakcie kiedy premier Johnson wygłaszał swoją mowę w parlamencie, jeden z członków partii konserwatywnej Dr Phillip Lee, z Bracknel wchodząc na salę, nie zasiadł w ławach swojej partii, a zasiadł w miejscach należących do partii Lib Dem co tak naprawdę oznaczało przejście do partii opozycyjnej. Premier nie spodziewał się tego i kilka razy powtórzył słowa, które mówił wcześniej jakby próbując przemyśleć co się właściwie stało. W rozgrywce słownej pomiędzy Corbynem, premier Johnson był ciągle punktowany, że nie ma już większości parlamentarnej, oczywiście to jeszcze miało zostać sprawdzone w głosowaniu.
Strata większości przed bardzo ważnym głosowaniem nie znaczy nic dobrego, a w zasadzie oznacza to dość duże problemy, które nastąpiły kilka godzin później.
Jak pisaliśmy wcześniej premier Johnson nie miał dobrej sytuacji już na starcie, z każdej strony był atakowany, jedyną szansą na utrzymanie się oraz partii przy władzy było wyjście 31 października. Dzięki temu odparł by zagrożenie idące od partii Brexit w wyborach oraz mógłby liczyć na przychylność dość dużej części społeczeństwa, która była za wyjściem. Problem jednak jest taki, że nie ma w parlamencie większości dla wyjścia bez umowy, dlatego zawieszenie parlamentu. Wystarczyło tylko liczyć na to, że opozycja się nie dogada i przeczekać do 31 października.
Inna opcja to wybory wcześniejsze, jednak one mogły się skończyć odejściem części głosów na rzecz partii Brexit.
Opozycja wyszła jednak z jeszcze dotkliwszym planem dogadania się z częścią posłów z partii konserwatywnej i zmuszenia Johnsona, aby poprosił EU o przedłużenie i to jest najgorsze co może się dla niego stać, gorsze nawet od wyborów.
Dzisiejszy dzień był rozgrywką, Borys Johnson mógł od samego początku ogłosić wybory, jednak nie był pewien, czy opozycja się dogadała i ma większość. Jeśli nie ma to nie musi się martwić jeśli ma większość, to wieczorem zagłosują za odebraniem możliwości otwarcia obrad, a zarazem ogłoszenia wyborów jutro i najprawdopodobniej zagłosują za wymuszeniem przedłużenia.
Niestety dla Borysa czarny scenariusz się ziścił przegrał z opozycją 301 do 328. W odpowiedzi na ten wynik ogłosił w parlamencie, że ogłosi wybory, co już było tylko śmiesznym straszeniem i na co Jeremy Corbyn odpowiedział mu, że dopiero jak najpierw "zdejmie" brak umowy "ze stołu", czyli wycofa się z opcji wyjścia bez umowy.
Jutro dalszy ciąg, nie wszystko jest jeszcze "przegłosowane" jeszcze mogą się stać różne dziwne rzeczy. David Gove zasugerował wcześniej, że rząd może nie wykonać tego co przegłosuje parlament - oczywiście to było zagranie na własnych parlamentarzystów i oczywiste przestępstwo jednak nigdy nic nie wiadomo.
Inna sprawa, że "koalicja anty no-brexitowa" jest krucha i jutro będzie jeszcze jedno głosowanie w tej sprawie.
Zwrócić uwagę także trzeba na fakt, że 31 października to ostatni termin kiedy Brexitowcy którym zależy tylko na uniknięciu unijnego prawa o unikaniu podatków mogą dopiąć swego. Ustawa ta jest wymagana od stycznia 2020, a przedłużenie poproszone w ustawie z jutra ma być wstępnie do 31 stycznia, chyba, że EU dołoży jeszcze kilka miesięcy.
Ostatnie zagrania premiera Borisa Johnsona, czyli zawieszenie, parlamentu oraz zastraszanie swoich własnych parlamentarzystów, przyniosły chyba odwrotny efekt.
Nie dość, że w dość spektakularny sposób partia konserwatywna pod przywództwem Johnsona straciła większość parlamentarną. To chwilę temu przegłosowany został wniosek o odebranie rządowi możliwości otwarcia obrad jutro, a co za tym idzie, nie będzie mógł on uciec w wybory i ruch należy teraz do opozycji lub może lepiej koalicji anty no-deal.
Zacznijmy jednak od straty większości. W trakcie kiedy premier Johnson wygłaszał swoją mowę w parlamencie, jeden z członków partii konserwatywnej Dr Phillip Lee, z Bracknel wchodząc na salę, nie zasiadł w ławach swojej partii, a zasiadł w miejscach należących do partii Lib Dem co tak naprawdę oznaczało przejście do partii opozycyjnej. Premier nie spodziewał się tego i kilka razy powtórzył słowa, które mówił wcześniej jakby próbując przemyśleć co się właściwie stało. W rozgrywce słownej pomiędzy Corbynem, premier Johnson był ciągle punktowany, że nie ma już większości parlamentarnej, oczywiście to jeszcze miało zostać sprawdzone w głosowaniu.
Strata większości przed bardzo ważnym głosowaniem nie znaczy nic dobrego, a w zasadzie oznacza to dość duże problemy, które nastąpiły kilka godzin później.
Jak pisaliśmy wcześniej premier Johnson nie miał dobrej sytuacji już na starcie, z każdej strony był atakowany, jedyną szansą na utrzymanie się oraz partii przy władzy było wyjście 31 października. Dzięki temu odparł by zagrożenie idące od partii Brexit w wyborach oraz mógłby liczyć na przychylność dość dużej części społeczeństwa, która była za wyjściem. Problem jednak jest taki, że nie ma w parlamencie większości dla wyjścia bez umowy, dlatego zawieszenie parlamentu. Wystarczyło tylko liczyć na to, że opozycja się nie dogada i przeczekać do 31 października.
Inna opcja to wybory wcześniejsze, jednak one mogły się skończyć odejściem części głosów na rzecz partii Brexit.
Opozycja wyszła jednak z jeszcze dotkliwszym planem dogadania się z częścią posłów z partii konserwatywnej i zmuszenia Johnsona, aby poprosił EU o przedłużenie i to jest najgorsze co może się dla niego stać, gorsze nawet od wyborów.
Dzisiejszy dzień był rozgrywką, Borys Johnson mógł od samego początku ogłosić wybory, jednak nie był pewien, czy opozycja się dogadała i ma większość. Jeśli nie ma to nie musi się martwić jeśli ma większość, to wieczorem zagłosują za odebraniem możliwości otwarcia obrad, a zarazem ogłoszenia wyborów jutro i najprawdopodobniej zagłosują za wymuszeniem przedłużenia.
Niestety dla Borysa czarny scenariusz się ziścił przegrał z opozycją 301 do 328. W odpowiedzi na ten wynik ogłosił w parlamencie, że ogłosi wybory, co już było tylko śmiesznym straszeniem i na co Jeremy Corbyn odpowiedział mu, że dopiero jak najpierw "zdejmie" brak umowy "ze stołu", czyli wycofa się z opcji wyjścia bez umowy.
Jutro dalszy ciąg, nie wszystko jest jeszcze "przegłosowane" jeszcze mogą się stać różne dziwne rzeczy. David Gove zasugerował wcześniej, że rząd może nie wykonać tego co przegłosuje parlament - oczywiście to było zagranie na własnych parlamentarzystów i oczywiste przestępstwo jednak nigdy nic nie wiadomo.
Inna sprawa, że "koalicja anty no-brexitowa" jest krucha i jutro będzie jeszcze jedno głosowanie w tej sprawie.
Zwrócić uwagę także trzeba na fakt, że 31 października to ostatni termin kiedy Brexitowcy którym zależy tylko na uniknięciu unijnego prawa o unikaniu podatków mogą dopiąć swego. Ustawa ta jest wymagana od stycznia 2020, a przedłużenie poproszone w ustawie z jutra ma być wstępnie do 31 stycznia, chyba, że EU dołoży jeszcze kilka miesięcy.
Komentarze